Abp Wesoły: Jan Paweł II udowadniał, że kapłaństwo nie może być rutyną (wywiad)
Jan Paweł II był przykładem przeciwieństwa słów powtarzanych często przez kard. Bolesława Kominka: „z piernata do ornata” – „z łóżka do ołtarza”. Był wzorem kapłana. Udowadniał, że kapłaństwo nie może być rutyną – powiedział abp. Szczepan Wesołym w rozmowie z KAI. Wieloletni delegat Prymasa Polski ds. duszpasterstwa emigracyjnego mówi m. in. o swoich licznych spotkaniach z papieżem Wojtyłą, jego bezkompromisowej postawie wobec komunizmu i świętości.
KAI: Po raz pierwszy spotkaliście się z arcybiskupem Karolem Wojtyłą na Soborze Watykańskim II...
Abp Szczepan Wesoły: Pracowałem w biurze prasowym. Robiliśmy streszczenia wypowiedzi Ojców Soboru w Auli Soborowej. Po przemówieniu abp. Wojtyły, które było filozoficzno-teologiczne, podszedłem do niego i prosiłem, aby przygotował jego streszczenie w języku polskim. Ks. arcybiskup zrobił to i przyniósł mi streszczenie do stołu, gdzie siedzieliśmy, jako część sekretariatu Soboru.
KAI: Jak biskup, później kardynał Wojtyła, był odbierany podczas Soboru?
– Byliśmy bardzo zaabsorbowani pracą w biurze prasowym, stąd miałem niewiele kontaktów z uczestnikami obrad, ale w opinii wielu, w tym o. Henri de Lubaca, Wojtyła był dobrym teologiem. Dlatego został włączony do komisji opracowującej soborową konstytucję duszpasterską „Gaudium et spes”. Przypomnijmy, że już podczas pierwszej sesji Ojcowie Soboru, uchwalili, że Sobór ma się zwrócić z przesłaniem do świata. Po różnych długich dyskusjach, z tego pierwotnego zamiaru przesłania do świata powstała właśnie Konstytucja Duszpasterska „Gaudium et spes”. Pracując w komisji abp Wojtyła bardzo często przyjeżdżał do Rzymu i wtedy spotykaliśmy się.
KAI: Ksiądz Arcybiskup miał wiele kontaktów z biskupem i kardynałem Wojtyłą. Które ze spotkań czy rozmów zapamiętał Ekscelencja najbardziej?
– Pamiętam, jak będąc już biskupem, towarzyszyłem kard. Wojtyle do Kanady na zaproszenie obchodzącego 25-lecie Kongresu Polonii Kanadyjskiej... Kongres właściwie zaprosił kardynała Wyszyńskiego, ale ksiądz prymas odpowiedział, że byłoby mu trudno odwiedzać tak odległe ośrodki. Dodał jednocześnie, że jest młodszy kardynał, Karol Wojtyła, który go zastąpi.
Polonia przyjęła kardynała z pewną rezerwą – chcieli widzieć księdza prymasa. Tymczasem kard. Wojtyła bardzo szybko nawiązał z Polonią kontakt, gdyż w zdecydowanej większości była to emigracja niepodległościowa, czyli jego pokolenie. Odwiedziliśmy ośrodki polskie od Montrealu po Toronto, gdzie była centralna uroczystość. Po spotkaniu w Montrealu, ostatni ambasador RP w Sowietach, Tadeusz Romer napisał list do ks. abp. Rubina, w którym opisał entuzjastyczne przyjęcie kard. Wojtyły. Arcybiskup krakowski rozmawiał także z żyjącym wówczas w Kanadzie generałem Kazimierzem Sosnkowskim, który później powiedział o Wojtyle: „Jeśli Polska ma takich ludzi, to możemy być spokojni o wolność w Polsce”.
KAI: Jakimi wrażeniami związanymi z tą podróżą dzielił się kard. Wojtyła?
– Dla kard. Wojtyły była to pewna nowość. Wielokrotnie spotykaliśmy się na aperitifach. – Dlaczego, kiedy wypiję szklankę, to od razu mi dolewają – żartował. Odpowiedziałem, że jak jest pusta to dolewają, a jak by była pełna to nie i dlatego zawsze dobrze coś w szklance mieć. Po kilku dniach powiedział mi, że to nie jest złe, gdyż na takich spotkaniach nie wiadomo, co zrobić z rękoma, a tu każdemu dają do ręki szklankę i problem rozwiązany. Na początku trochę denerwowały go amerykańskie bankiety i siedzenie za stołem. Ale potem też powiedział, że nie jest to takie głupie, gdyż w Polsce najpierw siedzielibyśmy na akademii dwie godziny, a później tyle samo czasu za stołem. A tutaj mamy w ciągu dwóch godzin, w jednym miejscu, wszystko załatwione – i przemówienia i jedzenie. Na zakończenie kardynał, który dopiero uczył się języka angielskiego, krótko przemówił w poprawnej angielszczyźnie. Powiedział mi potem: „Kiedy wiesz, co chcesz powiedzieć, to zawsze słowa znajdziesz”. Miał świetny słuch, dlatego tak szybko uczył się języków.
KAI: Sprawy Polonii leżały kard. Wojtyle, a później Janowi Pawłowi II na sercu?
– Bardzo interesował się zachowaniem kultury i języka polskiego przez Polaków za granicą. Zajmowały go m.in. losy Polskiego Seminarium Duchownego w Orchard Lake w USA. Często sam pisał dla nas relacje z pobytów w ośrodkach polonijnych. Kiedyś po spotkaniu, na którym wystąpiły polonijne zespoły ludowe, powiedział: „Myślałem, że kulturę przekazuje się przede wszystkim w języku, ale teraz widzę, że także w nogach”. Rzeczywiście tamtejsza młodzież świetnie tańczyła.
KAI: Jest 16 października 1978 r. Jak Ksiądz Arcybiskup przyjmuje wybór kard. Wojtyły na papieża?
– Nie oglądałem telewizji, ale powiedziałem siostrom, aby zawołały mnie, gdy nad Kaplicą Sykstyńską ukaże się biały dym. Pomyślałem, że od tego momentu musi minąć co najmniej pół godziny i wtedy spokojnie dojdę na Plac św. Piotra. Po ukazaniu się białego dymu szybko udałem się w kierunku Watykanu. Plac zaczął się zapełniać. Po dłuższej chwili ukazał się w loggii bazyliki kard. Wojtyła jako Jan Paweł II. Wybuchł entuzjazm. Dwa dni później zaprosił mnie na spotkanie, podczas którego poprosił o pomoc w zorganizowaniu obiadu z polskimi biskupami po Mszy św. inaugurującej pontyfikat – 22 października. Powiedział: „Niech ksiądz biskup coś wymyśli”. Obiad odbył się w Domu św. Marty w Watykanie.
KAI: A później często się spotykaliście?
– Jak miałem jakieś prośby, to szedłem do papieża. Pamiętam jeszcze spotkanie na krótko przed konklawe, gdy w mojej obecności i kard. Andrzeja Deskura kard. Wojtyła powiedział: „Komunizm nie ma już nic do powiedzenia, ani w filozofii, ani w socjologii, ani w ekonomii. On się trzyma tylko siłą militarną”. Uderzyły mnie te słowa. Przypomniałem sobie o nich, gdy już jako papież mówił: „Nie lękajcie się!”
Jeszcze wcześniej, w 1978 roku, byłem w delegacji polskich biskupów w Niemczech. Na spotkaniu z biskupami niemieckimi, w dyskusji na temat komunizmu i jego dużej popularności na Zachodzie, kard. Wojtyła oświadczył: „Tutaj komunizm służy jako nośnik idei, ale na Wschodzie posiada władzę”. Słowa te spotkały się z uznaniem. Kard. Wojtyła nie tylko był doskonale zorientowany czym jest komunizm, ale i umiał to bardzo dobrze sformułować w języku niemieckim.
KAI: Jan Paweł II od początku pontyfikatu prezentował bezkompromisową postawę wobec komunizmu...
– Oczywiście. W jednej z amerykańskich książek o kard. Agostino Casarolim, sekretarzu stanu Stolicy Apostolskiej, przytoczone są słowa papieża skierowane do niego, gdy udawał się do Moskwy na spotkanie z sowieckimi władzami: „Żadnych ustępstw!”. Podobne sytuacje pokazujące postawę papieża Wojtyły wobec komunizmu miały miejsce podczas jego pierwszej pielgrzymki do Polski w 1979 roku. W jej trakcie abp Casaroli chodził cały czas zdenerwowany, gdyż ówczesny sekretarza KC PZPR Stefan Olszowski ciągle miał pretensje do papieża o jego wypowiedzi. Watykański hierarcha nie znał komunistów, a papież Polak doskonale wiedział, z kim ma do czynienia. Zresztą Casaroli, kiedy po raz pierwszy pojechał na Węgry, na rozmowy z tamtejszymi komunistami, ubrany był w garnitur i pod krawatem. Dla komunistów była to jawnie oznaka słabości. On tego nie czuł, wydawało mu się, że robi przyjazny i grzecznościowy gest, a oni odebrali to jako wyraz słabości.
KAI: Jak teraz, z dystansu, przedstawia się Księdzu Arcybiskupowi osoba papieża Wojtyły?
– Na pewno był człowiekiem wielkiej modlitwy. Widziałem to podczas naszych wspólnych podróży. Czasami mnie to denerwowało – zajeżdżamy samochodem pod świątynię, ludzie czekają, chcą go powitać, a on nie wychodzi, bo jeszcze odmawia brewiarz.... Nieraz musiałem go prawie siłą wypychać z samochodu.
Kiedy zatapiał się w modlitwie, to nie widział innych. Gdy zajeżdżaliśmy do jakiegoś miejsca, to jednym z pierwszych pytań było: „Czy jest tu jakaś kaplica?” Miał niezwykle rozwinięte życie duchowe. Ponadto wyróżniał się wybitnym intelektem, czego dowodem jest choćby jego dzieło „Osoba i czyn”. Bardzo cieszyło go duchowe i religijne zaangażowanie młodzieży. Dwa lata przed konklawe przywoziłem go z lotniska do Kolegium Polskiego i pamiętam, z jakim entuzjazmem mówił o spotkaniu z młodzieżą oazową, na które przybyło 40 tys. osób. Był nie tylko teoretykiem, ale miał bardzo dobry kontakt z ludźmi.
KAI: To go różniło od poprzednich papieży?
– On nigdy nie pracował w kościelnej administracji. Zresztą w swojej książce „Dar i Tajemnica” robi sobie z tego powodu wyrzuty. Kuria Rzymska była dla niego czymś obcym. Ratzinger też miał kontakty z młodzieżą, ale były to relacje profesora z uczniami. Tymczasem Wojtyła miał kontakty z młodzieżą na obozach, spotkaniach modlitewnych i w innych sytuacjach.
Paweł VI bał się tłumów. Siadał nieśmiało na skraju papieskiego tronu, a Wojtyła zawsze siadał tak, jak się powinno siadać, opierał się, zajmował całe miejsce.
KAI: Ksiądz Arcybiskup od dziesiątków lat związany jest z Rzymem. Czy rzymianie kochali papieża Polaka? Odwiedził przecież większość rzymskich parafii...
– Tak, to była nowość. Paweł VI odprawiał pasterki dla robotników, którzy kopali tunele dla autostrady. Nie do końca zdawał sobie sprawę, że przez większość z nich ta inicjatywa była przyjmowana negatywnie. Musieli przecież w Boże Narodzenie przyjść na Mszę św. nie w swojej parafii, lecz w miejscu pracy. Zamiast spędzać czas z rodziną brali udział w spotkaniu z papieżem. Było to trochę sztuczne.
Jan Paweł II inaczej postępował. To on jeździł do środowisk robotniczych, ich parafii, co było bardzo dobrze przyjmowane. Przed każdą wizytacją parafii proboszcz i wikarzy byli na kolacji u papieża i opowiadali o swojej pracy i jej specyfice, tak że Jan Paweł II jadąc do nich był dobrze zorientowany. Wojtyła wykorzystywał tutaj swoje doświadczenie biskupie, należał do hierarchów, który dobrze wiedzą na czym polega wizytacja parafii.
KAI: Jednym z ulubionych miejsc papieża Wojtyły było sanktuarium maryjne na Mentorelii. Dlaczego to miejsce było tak dla niego ważne?
– Jako kardynał Wojtyła miał problemy zdrowotne i lekarz zalecił mu długie spacery na świeżym powietrzu. On nawet zapisywał, jaki czas spacerował. Mentorella to bardzo spokojne miejsce, położone blisko Rzymu w górach. W ciągu tygodnia tam prawie nikogo nie ma. Papież lubił spacery i możliwość spokojnej modlitwy – dlatego tam jeździł. Bardzo lubił też Castel Gandolfo.
Odwiedziliśmy go, kiedy po raz pierwszy spędzał wakacje w letniej rezydencji. Wtedy powiedział nam, że jedną z jego lektur są „Księgi pielgrzymstwa polskiego” Adama Mickiewicza. To pokazuje jak bardzo żył Polską. Sam też uważał siebie za polskiego pielgrzyma. I uważał, że jego wybór na papieża jest wyniesieniem polskiego narodu. Cały czas podkreślał: „Ja papież, biskup Rzymu, syn narodu polskiego”, i w tym manifestował swój patriotyzm. W Polsce chyba nie do końca się to rozumie.
KAI: Czy Ksiądz Arcybiskup był świadkiem jakiegoś szczególnego znaku świętości papieża Wojtyły? Czy może zwracali się do Ekscelencji ludzie, którzy doświadczyli jego świętości?
– Takich ludzi było sporo. Wielu mówiło, że po osobistym błogosławieństwie Jana Pawła II polepszyło im się zdrowie. Otrzymywał wiele listów z prośbami o modlitwę i wstawiennictwo i często były one skuteczne. Podczas spotkań różnych grup z papieżem w Castel Gandolfo, śpiewaliśmy przy ognisku piosenki, bardzo często z okresu międzywojennego. Jan Paweł II włączał się w te śpiewy. Po takich spotkaniach niektórzy młodzi chłopcy wychodzili ze łzami w oczach. Pytałem: „Co tak płaczecie?”. Odpowiadali: „Jakoś same łzy cisną się do oczu ze wzruszenia i czujemy wewnętrzną przemianę”. Wzruszenie jest raczej zrozumiałe u kobiet, ale nie u młodych mężczyzn. Są to dowody na jego promieniowanie świętością.
KAI: Jak Ksiądz Arcybiskup przeżył śmierć: Jana Pawła II?
– Spodziewaliśmy się odejścia Jana Pawła II. Nikt nie był zaskoczony. Miałem okazję pomodlić się przy łożu śmierci. Niezwykłym wydarzeniem było zgromadzenie tysięcy osób na Placu św. Piotra w godzinę śmierci papieża. Tego nikt nie organizował. Młodzi ludzie przyszli spontanicznie. To kolejny przykład oddziaływania świętości Jana Pawła II.
KAI: Miał Ksiądz Arcybiskup przekonanie, że umarł święty?
– Oczywiście. Wiedziałem, że wcześniej czy później dojdzie do jego beatyfikacji. Nikt w to nie wątpił.
KAI: I spełniło się, 1 maja Jan Paweł II będzie beatyfikowany. Co to dla Księdza Arcybiskupa znaczy?
– Będzie to ostateczne potwierdzenie tego, o czym wcześniej już mówiliśmy. Nie chcę się chwalić, ale codziennie odmawiałem modlitwy w intencji jego beatyfikacji. Teraz będę musiał intencję zmienić.
KAI: Czyli będzie to modlitwa o kanonizację...
– Tak.
KAI: Długo będziemy na nią czekali?
– Pius XII beatyfikował Marię Goretti w 1947 r., a w trzy lata po niej była kanonizacja. Myślę, że w przypadku Jana Pawła II nie dojdzie do podobnej sytuacji, jaka ma miejsce z bł. Matką Teresą, której kult obecnie przycichł.
KAI: Jego kult będzie się raczej rozwijał, podobnie jak np. św. o. Pio...
– Raczej tak. Z tym, że jeśli mamy przerwę między beatyfikacją a kanonizacją, to ludzie ciągle się mobilizują i w ten sposób pogłębia się kult. Jan Paweł II chciał także od razu kanonizować Matkę Teresę, ale mu odradzano. Porównanie ze św. o. Pio jest lepsze. Kult świętego stygmatyka cały czas się rozwija, spójrzmy choćby na rzesze pielgrzymów podążające do jego grobu w San Giovanni Rotondo. Nie wiem, czy dobrze wybrano miejsce pochówku bł. Jana Pawła II w kaplicy św. Sebastiana obok kaplicy Piety, zaraz u wejścia do Bazyliki św. Piotra. Tam będzie zawsze szum i trudno będzie o skupienie. Po ludzku sądząc nie jest to najszczęśliwsze miejsce. Chyba dotychczasowe w Grotach Watykańskich było lepsze, o wiele bardziej spokojne.
KAI: Jan Paweł II czuł się dłużnikiem wielu ludzi. Czy Ksiądz Arcybiskup czuje się dłużnikiem papieża Wojtyły?
– Zostałem biskupem 10 lat wcześniej niż kard. Wojtyła został papieżem. Dzięki inicjatywie świeckich zostałem arcybiskupem. W Kościele żadnej kariery nie zrobiłem, gdyż nigdy za nią nie tęskniłem. Choć wielu innych starało się przy Janie Pawle II kariery robić. Miał do mnie sentyment, o czym świadczy m. in. jego wizyta u nas na św. Szczepana. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Doznałem od niego wielu wyrazów życzliwości i serdeczności.
KAI: Będzie to dobry święty na nasze czasy?
– Każdy święty jest dobry, bo inaczej nie byłby święty. Jan Paweł II może być dla nas wzorem pewnej odwagi w głoszeniu absolutnej prawdy, w czasach relatywizacji wszystkiego. I on to głosił. Był przykładem przeciwieństwa słów powtarzanych często przez kard. Bolesława Kominka: „z piernata do ornata” – „z łóżka do ołtarza”. Był wzorem kapłana. Udowadniał, że kapłaństwo nie może być rutyną. Dla niego drzwi kaplicy musiały być zawsze otwarte i zawsze tam przychodził. Wojtyły nie interesowały sprawy materialne, od tego był sekretarz, ks. Dziwisz. Świadczyć o tym może krótka rozmowa, której byłem świadkiem, kiedy jeszcze jako kardynał wyruszał do sanktuarium na Mentorelli: „Stasiu, przydałyby się jakieś trampki”. Stasiu szedł i trampki kupował. Kiedy jechaliśmy do Kanady to powiedział mi, że chciałby, aby z nim pojechało jeszcze dwóch księży, jeden od idei, a drugi od człowieka. Od idei był ks. Macharski, a od człowieka ks. Dziwisz.
Samego Wojtyłę interesowała duchowość. Wszystkie kazania i wystąpienia były głęboko teologicznie przemyślane. W posłudze kapłańskiej nie pomagało aktorstwo. W posłudze słowa, w przemówieniach pomagały mu studia Teatru Rapsodycznego. Mówił krótkimi zdaniami używając prostych słów. Wiedział kiedy i gdzie zaakcentować ważną myśl. Ludzie to szybko rozumieli i zaraz reagowali brawami. Kiedyś w rozmowie nawiązał do słynnych słów wygłoszonych w Warszawie podczas pierwszej pielgrzymki do Polski w 1979 r.: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze tej ziemi”. Powiedział, że wcale nie myślał, że tak te słowa zostaną zinterpretowane i dodał: „Ale ja się z tą interpretacją zgadzam”.
Rozmawiali: o. Stanisław Tasiemski i Krzysztof Tomasik
st, tom (KAI) / Rzym
--
Katolicka Agencja Informacyjna
ISSN 1426-1413; Data wydania: 24 marca 2011
Wydawca: KAI; Red. naczelny: Marcin Przeciszewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz