Przeżyłem pięcioletnie rekolekcje

Przeżyłem pięcioletnie rekolekcje

Rozmowa z ks. prałatem Sławomirem Oderem, postulatorem procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego Jana Pawła II

Kiedy Ksiądz Prałat spotkał po raz pierwszy Jana Pawła II?

- Moje pierwsze spotkanie z Ojcem Świętym zbiegło się
z pierwszą wizytą Jana Pawła II w Polsce w 1979 r. Zapadło mi ono głęboko w sercu jako przeżycie religijne i patriotyczne - tak jak wszystkie późniejsze pielgrzymki do Polski. Na ile to było możliwe starałem się być w miejscach, gdzie był papież. Natomiast po moim przyjeździe do Rzymu w 1985 r. spotkania z Ojcem Świętym zmieniły swój charakter. Będąc alumnem Seminarium Rzymskiego miałem okazję spotykać go bardzo często. Jan Paweł II kochał swoje seminarium tak samo, jak seminarium krakowskie. Odwiedzał nas co roku z okazji święta patronalnego seminarium rzymskiego Matki Bożej Zaufania, a my chodziliśmy z rewizytą w dniu św. Karola Boremeusza, w jego imieniny, kiedy odprawiał dla całej wspólnoty seminaryjnej Mszę świętą. Później, kiedy podjąłem
pracę w strukturach diecezji rzymskiej, miałem wiele okazji, by widywać Jana Pawła II.

Czy zapamiętał Ksiądz Prałat jakieś prywatne spotkanie?

- Wkrótce po moim przyjeździe do Rzymu, w okresie Bożego
Narodzenia, kiedy seminarium było zamknięte, zatrzymaliśmy
się w Kolegium Polskim. W drugi dzień świąt jego rektor, ks. prał. Józef Michalik, otrzymał telefon od sekretarza Jana Pawła II, ks. Stanisława Dziwisza z zaproszeniem od Ojca Świętego na wieczór kolęd. Wraz z nieliczną grupą udaliśmy się na spotkanie. Przebiegło ono w atmosferze bardzo rodzinnej, śpiewaliśmy, łamaliśmy się opłatkiem. Otrzymaliśmy także bożonarodzeniowe prezenty.

Co Ksiądz Prałat otrzymał?

- Ciągnęliśmy losy. Ja wylosowałem torbę ze sprzętem do gry
w tenisa.

Było to zobowiązanie do treningów?

- Dla mnie było to raczej zobowiązanie do jeszcze większej
wdzięczności wobec Ojca Świętego.

Czy Ojciec Święty włączał się w śpiew kolęd?

- W trakcie spotkania to Jan Paweł II był głową naszej rodziny i inicjował śpiewy. Było to moje jedyne spotkanie z papieżem w takim kontekście. Przypominam sobie piękny epizod. Część osób sprowokowała Ojca Świętego do zaśpiewania ulubionej kolędy „Oj maluśki, maluśki"... Znał ją całą na pamięć i potrafił sam tworzyć jej nowe zwrotki, będące aluzjami do niektórych osób uczestniczących w kolędowaniu.
Jakie słowa Jana Pawła II zapadły szczególnie Księdzu Prałatowi w pamięci?

- Słowa te pochodzą z pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do
Polski, zapadły mi głęboko w sercu i towarzyszą mi do dzisiaj. Ojciec Święty zwracając się do młodych ludzi powiedział: „Wymagajcie od siebie wiele, nawet gdy nikt od was niczego nie będzie wymagał".

Widział Ksiądz Prałat Jana Pawła II w latach 80., papieża w pełni sil, „atletę wiary", później byliśmy świadkami cierpiącego Ojca Świętego, niosącego swój krzyż...

- Życie Jana Pawła II jest wielką parabolą Słowa. Jest czymś zdumiewającym, że był człowiekiem, który umiłował Słowo. Jego przygoda z nim zaczęła się od fascynacji słowem literackim, słowem pięknym i poetyckim. Ta fascynacja pozostała w nim na zawsze. Kontemplacja piękna słowa doprowadziła go do spotkania ze Słowem Bożym, z Verbum Domini, ze Słowem, które stało się Ciałem i Ono stało się
jego pasją, sensem jego życia. Pamiętamy słowa z początku jego pontyfikatu, które brzmiały jak słowa proroka.
On był prorokiem, człowiekiem Słowa. Potrafił dobierać, wymawiać słowa, wspierać je gestem i mimiką twarzy.
Pamiętamy ostatnie jego dni, kiedy nie mógł już mówić, kiedy to, co było mocą jego posługiwania, czyli Słowo,
stało się niemym gestem. Ale mimo tej niemocy, on był cały czas świadkiem Słowa. Można by powiedzieć, że on głosił za św. Pawłem Apostołem: „Postanowiłem bowiem, będąc wśród was, nie znać niczego więcej, jak tylko
Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego" (1 Kor 2,2). Słowo stało się jednym z nim samym i jego życiem. Kiedy już
nie mówił, to przemawiał całym sobą jako świadek Słowa.

Czy Ksiądz Prałat miał okazję spotykać się z cierpiącym Janem Pawłem II?

- Moje kontakty z Ojcem Świętym nie były częste, gdyż pracowałem w strukturach diecezji rzymskiej. Jeśli
do nich dochodziło, to jedynie z powodów urzędowych. Raz byłem zaproszony na kolację do papieża, ale wtedy
znaki jego choroby były już bardzo wyraźne. Doskonale było widać, że jest to człowiek głębokiej wiary, nadziei,
spokoju mimo oznak postępującej słabości. Miał w sobie moc, która wynika ze spotkania z krzyżem Chrystusa.

Gdzie był Ksiądz Prałat, gdy przyszła agonia i śmierć?

- Na Placu św. Piotra. Z przyjaciółmi chodziliśmy pod okna Pałacu Apostolskiego każdego dnia. Chcieliśmy być
blisko człowieka, który tak wiele dał nam miłości. Była to potrzeba serca.
W chwili śmierci też byłem na placu z grupą przyjaciół z Polski i tam modliliśmy się. Pamiętam ich zgorszenie, jak
po ogłoszeniu, że Jan Paweł II „odszedł do Domu Ojca" i chwili ciszy zgromadzeni zaczęli bić brawo. Dla nas, Polaków, jest to niezrozumiałe, ale we Włoszech takie zachowanie bardzo często towarzyszy śmierci człowieka i pogrzebowi. Jest to forma wdzięczności i podziękowania za życie temu, który odszedł do Boga. Jan Paweł II był Wielkim Artystą, który zszedł z tego świata. Po ludzku czułem wtedy ból. Jak nie płakać, kiedy odchodzi ktoś kochany? Z drugiej strony miałem w sobie świadomość chrześcijańskiej nadziei i tego, że odszedł do wieczności ktoś święty.

Wtedy też zrodziło się w Księdzu przekonanie o świętości Jana Pawła II?

- Natychmiast! Była to myśl spontaniczna. Takie samo przekonanie pojawiło się u wielu innych osób, jeśli nie
u wszystkich. Nigdy nie ośmieliłem się odprawić Mszy św. w intencji Jana Pawła II, gdyż miałem zawsze świadomość, że on jest święty. Trudno się było modlić za niego, ale raczej modliłem się do Boga przez jego wstawiennictwo.
Jeszcze na Placu św. Piotra przygotowałem sobie intencję: „Idziesz do Ojca, proszę, nie zapomnij o tym i o tym".

Czy to przekonanie o świętości było także jedną z przesłanek, że Ksiądz Prałat został postulatorem procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II?

- W Bożych planach jakoś to się wszystko zbiegło. Nikt nie wiedział, co noszę w sercu. Pamiętam początek tej
wspaniałej przygody. 13 maja 2005 r. odbyło się spotkanie Benedykta XVI z kapłanami pracującymi w diecezji rzymskiej w bazylice św. Jana na Lateranie (zaplanowane jeszcze jako spotkanie z Janem Pawłem II). Papież ogłosił wtedy swoją decyzję o dyspensie z pięcioletniego oczekiwania na rozpoczę¬
cie procesu. Wstaliśmy wszyscy i zaczęliśmy wiwatować. Decyzja Benedykta XVI została przyjęta okrzykami radości
i wielkim aplauzem. Papież też wstał i cieszył się razem z nami. Entuzjazm emanował również z jego osoby.

Czy była to indywidualna decyzja Benedykta XVI, czy poprzedziły ją jakieś konsultacje?

- Wiadomo, że kard. Joseph Ratzinger pracował z Janem Pawłem II przez wiele lat jako najbliższy jego współpracownik. Dlatego w przypadku tej decyzji zbiegły się dwie rzeczy. Po pierwsze, osobiste doświadczenie Benedykta XVI, któremu dawał wyraz w sposób bardzo jednoznaczny podczas celebrowania Mszy św. w każdą rocznicę śmierci swojego poprzednika. Za każdym razem chciał uczcić w sposób szczególny pamięć Jana Pawła II, a homilie wtedy wygłaszane mogłyby z powodzeniem być wygłoszone w dniu beatyfikacji. Było widać głębokie i osobiste zaangażowanie Benedykta XVI w proces beatyfikacyjny. Z drugiej strony, zanim zaczęło się konklawe, kardynałowie konsultowali się i powstała inicjatywa, aby przedstawić następcy Jana Pawła II prośbę o jak najszybsze rozpoczęcie procesu. A jeszcze wcześniej rzesze zgromadzone na Placu św. Piotra podczas pogrzebu wznosiły okrzyk „Santo subito!". Tak więc wiele czynników, także emocjonalnych, złożyło się na to, że Benedykt XVI podjął decyzję o rozpoczęciu procesu beatyfikacyjnego. Nie tylko podjął decyzję, ale dał też wyraz swej radości z tego powodu. W podobnie radosnej atmosferze papież ogłosił datę beatyfikacji Jana Pawła II i tym samym zakończenie procesu beatyfikacyjnego.

Jak to się stało, że to właśnie Ksiądz Prałat został postulatorem?

- Prawdę mówiąc nie wiem, dlaczego tak się stało. Pewnie kiedyś to zrozumiem. 13 maja 2005 r., jeszcze
przed spotkaniem z Ojcem Świętym, kardynał wikariusz diecezji rzymskiej Camillo Ruini poprosił mnie, abym po
spotkaniu przyszedł do niego. Było to dla mnie kłopotliwe, gdyż spieszyłem się na samolot do Polski. Ale udało się to sprawnie załatwić i po odjeździe Benedykta XVI kard. Ruini przekazał mi swoją decyzję o mianowaniu mnie postulatorem procesu beatyfikacyjnego.
Nie miałem więc wiele czasu na zastanowienie.

Nikt nie rozmawiał wcześniej z Księdzem na ten temat?

- Nie miałem żadnych sygnałów i nikt ze mną na ten temat nie rozmawiał. Po prostu poinformowano mnie o podjętej decyzji.
Krótki wyjazd do Polski, a potem...

- Wyjazd był planowany długo wcześniej. W Polsce spędziłem tylko weekend i wróciłem do Rzymu. Na szczęście
nie było to moje pierwsze doświadczenie w tej dziedzinie. W Bożych planach zostałem do tej funkcji choć trochę przygotowany. Wcześniej prowadziłem proces, który zakończył się beatyfikowaniem przez Jana Pawła II 7 czerwca 1999 r. kapłana diecezji toruńskiej ks. Stefana Frelichowskiego, męczennika. Miałem więc już jakieś przygotowanie. Ponadto z wykształcenia jestem prawnikiem i od czasu przyjazdu do Rzymu przebywałem w środowisku włoskim. Ukończyłem seminarium i studia na Papieskim Uniwersytecie Laterańskim. Rozpocząłem pracę w strukturach diecezji rzymskiej. Za moją kandydaturą przemawiała więc także znajomość języka włoskiego. W sposób naturalny mogłem stać się pomostem pomiędzy światem polsko- i włoskojęzycznym. Ponadto stroną występującą o beatyfikację była diecezja rzymska, w której od lat pracowałem. Wszystkie te czynniki spowodowały, że kardynał wikariusz zdecydował się na udzielenie mnie właśnie mandatu postulatorskiego. I zaczęła się normalna praca.

Od czego się zaczęła?

- Od przypomnienie sobie, co postulator powinien robić. Po otrzymaniu mandatu postulatorskiego nastąpiła zwykła praca, którą w procesie beatyfikacyjnym można podzielić na dwa zasadnicze etapy. Pierwszy to przygotowanie procesu na szczeblu diecezjalnym, a zatem zbieranie świadectw i dokumentów, gdzie postulator stoi niejako w drugim rzędzie, ale cały czas jest spiritus movens, inspiratorem wielu działań. Trzeba było sporządzić listę świadków i skontaktować się z nimi, aby ustalić terminy spotkania i przesłuchania przez Trybunał. Na tym etapie trzeba było też ustalić zasady współpracy między komisją historyczną a komisją teologów, których zadaniem było zbadanie pism Karola Wojtyły i Jana Pawła II. Były to zatem sprawy organizacyjne, często zadania logistyczne związane z pracą samego Trybunału, który musiał się przemieszczać.

Czy jego posiedzenia odbywały się także poza Rzymem?

-Trybunał może pozostać na miejscu i wzywać świadków, ale także świadkowie mają prawo, aby wybrać miejsce przesłuchania. Do takich świadków należą kardynałowie i biskupi, jak również głowy państw. W takich wypadkach Trybunał może poprosić trybunał lokalny o pomoc, tam gdzie rezyduje dany świadek albo za zgodą ordynariusza miejsca przemieścić się w ramach sesji wyjazdowej. W tym przypadku chodziło o czas. Prośba o pomoc trybunałów lokalnych wiąże się z długą korespondencją i przygotowaniami. Postanowiliśmy, że w naszym przypadku będzie to „trybunał latający", i w zasadzie cały proces został przeprowadzony przez Trybunał rzymski. Ustanowiono tylko dwa trybunały pomocnicze, jeden w Krakowie, drugi w jednej z diecezji w Stanach Zjednoczonych. W Krakowie mieliśmy bardzo dużą liczbę świadków. Ponadto dochodziła kwestia języka. Ze względów praktycznych i z uwagi na duże zainteresowanie Krakowa mogliśmy liczyć na szybką i skuteczną współpracę. W Stanach Zjednoczonych ustanowiono trybunał dla przesłuchania jednego świadka.

Czy cała dokumentacja spoza Włoch musiała być tłumaczona na język włoski?

- W Krakowie proces był prowadzony w języku polskim, ale tamtejszy trybunał dokonał tłumaczenia na język
włoski. Do Rzymu akta przybyły więc po włosku. W Rzymie większość przesłuchań odbywała się po włosku, a niekiedy z udziałem tłumaczy. Nie mieliśmy zatem problemów z tłumaczeniami.

Ilu było świadków?

- Około stu dwudziestu.

Byli to przyjaciele, współpracownicy?

- Mogę udzielić informacji o tym tylko, co było przedmiotem procesu beatyfikacyjnego. A w nim są trzy
elementy, które należy zbadać: życie, świętość, heroiczność cnót i opinia świętości. W procesie beatyfikacyjnym
zasadniczym momentem, na którym koncentruje się uwaga trybunału, to ostatnie dziesięć lat życia kandydata
na ołtarze. Niemniej, zastanawiając się nad tajemnicą świętości analizuje się całe jego życie. Zawezwani świadkowie
przedstawiali świadectwo odnośnie tych trzech elementów na wszystkich etapach życia Karola Wojtyły.

Które ze świadectw najbardziej utkwiło Księdzu w pamięci?

- Jestem zobowiązany do zachowania tajemnicy i nie wolno mi ujawniać nazwisk świadków.

Jak krótko scharakteryzowałby Ksiądz świętość Jana Pawła II?

- Jednym z najważniejszych jej wyróżników jest odniesienie Jana Pawła II do Boga. Wszystko w jego osobie było
skoncentrowane na relacji do Chrystusa. Był on prawdziwym mistykiem, nie tyle jako ten, który miał wizje, ale jako
ten, który ma świadomość ciągłego przebywania w obecności Boga, który stale towarzyszy człowiekowi i ingeruje w historię. Stawia drugiego człowieka jako swój znak i wyzwanie. Relacja z Bogiem, głębia modlitwy i autentyczna religijność to zasadnicze rysy świętości Jana Pawła II.

Czy w procesie wypłynęły jakieś spektakularne wydarzenia, znaki wskazujące na świętość Jana Pawła II?

- Przede wszystkim świadkowie widzieli, jak się modlił, zatracał się w modlitwie i prowadził autentyczny dialog
z Bogiem. Było to dla nich przeżycie wielkiego misterium.
Szczególnym rysem religijności Jana Pawła II była jego pobożność eucharystyczna...

- Z całą pewnością jego duchowość była chrystocentryczna i eucharystyczna. Wiemy też, jak bardzo umiłował
Maryję. Była to właśnie obecność Matki, która prowadzi do Syna.
Co też zwraca uwagę, to wpływ pobożności maryjnej Jana Pawła II na podkreślanie roli kobiety i rodziny. Kobiecie poświęcił specjalny list apostolski - „Mulieris dignitatem".

Skąd się w nim brało to docenienie kobiety i ukazanie jej miejsca w dziejach zbawienia i w Kościele? Czy była to potrzeba związana z tym, że sam wcześnie utracił swoją matkę?

- Jan Paweł II mówił, że do modlitwy i życia religijnego został zachęcony przez swojego ojca. Mówił, że było
to jego pierwsze seminarium. Matka Boża stanowiła centrum jego życia duchowego i to też wpłynęło na to, jak odnosił się do kobiet. Matkę stracił rzeczywiście bardzo wcześnie, ale pozostała w jego sercu, w jego modlitwie. Nie da się ukryć, że religijność maryjna, obecność Maryi w misterium
jej Syna, obecność pod Krzyżem, obecność Matki Bożej w najważniejszych chwilach jego życia stała się punktem
odniesienia w docenieniu przez Jana Pawła II roli kobiety w dziejach zbawienia i w życiu Kościoła. Pamiętam
jedno ze świadectw, które otrzymałem w czasie trwania procesu. W liście młoda muzułmanka pochodząca z rodziny
dyplomatów akredytowanych przy Stolicy Apostolskiej, która wyrosła właściwie w Rzymie, mając okazję często
spotykać i słuchać słów Jana Pawła II, stwierdzała, że nigdy nie czuła się tak dowartościowana w swojej kobiecości
jak wówczas, gdy słuchała papieskich słów o Maryi.

Czy świadkowie mówili o cudach za wstawiennictwem Jana Pawła II?

- Nie tylko świadkowie, którzy zeznawali w procesie, ale również świadectwa zawarte w listach bardzo często wspominały o łaskach otrzymanych za wstawiennictwem Jana Pawła II, i to zarówno za jego życia, jak i po śmierci. Dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem, było odkrycie pewnej rzeczywistości, której nie znalem, że za życia
Jana Pawła II wiele osób zwracało się do niego pisząc listy do Sekretariatu Stanu z prośbą o modlitwę. Znany jest
jego sposób modlenia się. W intencjach, które siostry przygotowywały i kładły na jego klęczniku, zwykł modlić się bardzo głęboko. Praktyką Sekretariatu Stanu było odpisywanie na każdy list, a więc osoby otrzymywały
wiadomość, że Ojciec Święty jest poinformowany o danej intencji i będzie się modlił. Potem przychodziły listy,
w których ludzie dziękowali za otrzymane łaski.
Mamy wiele świadectw o uzdrowieniach nie tylko cielesnych, ale także moralnych i duchowych, wyzwolenia z różnego rodzaju uzależnień - narkotyków, alkoholizmu. Wiele dotyczy także wpływu modlitwy Jana Pawła II na pojednania w rodzinie, czy w pracy. Były to intencje tak liczne, jak bogate jest życie ludzkie.

Czy dorobek literacki Karola Wojtyły i Jana Pawła II odegrał jakąś rolę w procesie?

- Był oczywiście przedmiotem studiów, ponieważ w procesie jednym z elementów jest zbadanie z punktu
widzenia poprawności teologicznej wszystkich pism opublikowanych przez kandydata na ołtarze. Było to zadaniem
teologów i cenzorów. Wszystkie pisma zostały przebadane pod tym kątem i były brane pod uwagę.

Czy po tej pracy Ksiądz Prałat odczuwa satysfakcję? Czy jest to też na nowo odkrycie swojej wiary, podejścia do Boga, pracy kapłańskiej?

- Wielokrotnie miałem okazję mówić, czym jest dla mnie bycie postulatorem w tym procesie. To doświadczenie naznacza moje życie i tożsamość, stanowi punkt zwrotny. Te pięć lat były
czasem rekolekcji. Jan Paweł II mówił do mnie i to było moje z nim spotknie. Sam odpowiadał na pytanie, po co są święci w życiu człowieka, w życiu Kościoła - żeby zawstydzać i zachęcać.
Zawstydzać, gdyż człowiek nie jest tym, kim powinien być i zachęcać, gdyż człowiek może być świętym.
Z całą pewnością był to czas umocnienia w wierze, miłości do Kościoła. Jan Paweł II naprawdę był zakochany w Chrystusie i w Kościele. Jego spojrzenie na Kościół jest także spojrzeniem na drugiego człowieka, wezwaniem, aby patrzeć na drugiego człowieka tak, jak on to robił, na obraz i podobieństwo Boga. Dla mnie osobiście w tym procesie - poza codziennym pobudzaniem do tego, aby posłuchać jego słów: Duc in altum i wypłynąć na szeroką wodę świętości - ważne było jego umiłowanie kapłaństwa. Jana Pawła II od wewnątrz charakteryzuje jego tożsamość kapłańska, jego zakochanie w Chrystusie, jego spotkanie z Maryją, jego doświadczenie Kościoła. Można było dostrzec i czuć jego radość z kapłaństwa w spotkaniu z ludźmi, w byciu duszpasterzem, byciu pasterzem Kościoła, najpierw w Krakowie, a potem w Rzymie. W jego radości, kiedy udzielał sakramentów, kiedy sprawował Eucharystię, kiedy siadał do konfesjonału, kiedy namaszczał chorych, kiedy chrzcił i błogosławił małżeństwa. Z jego twarzy biła radość bycia kapłanem.

Czy Ksiądz Prałat w ciągu tych pięciu lat nie miał wątpliwości,czy ten proces dojdzie do końca? Czy były jakieś poważne głosy przeciwko beatyfikacji?

- Nam się wydaje, że pięć lat to bardzo długo. Nie był to powolny proces beatyfikacyjny w porównaniu do procesów, które odbyły się wcześniej. Osobiście nie widziałem zagrożenia dla procesu jako takiego. Nie miałem wątpliwości, kim jest Jan Paweł II i nie tylko ze względu na to, jakie było moje przekonanie na początku procesu, ale jeszcze bardziej na jego końcu. Miałem okazję zapoznać się z wieloma świadectwami i dokumentami, i tym samym spojrzeć z głębszej perspektywy na Jana Pawła II. Osobiście byłem zawsze spokojny i pełen optymizmu, co do przebiegu i zakończenia procesu. Jak wiadomo, był to proces dotyczący osoby, która była z nami jeszcze do wczoraj. Trudność mogłaby się pojawić, gdyby sprawy zaistniałe za jego życia miały swoje konsekwencje, trwające do dziś. Specyfiką tego procesu było m. in. to, że nie można było np. bezpośrednio zajrzeć do wielu dokumentów w Archiwach Watykańskich, gdyż wiadomo, że są one udostępniane po wielu dziesięcioleciach. Nie znaczy, że nie mieliśmy okazji konsultować pewnych spraw. Zachowaliśmy w pełni wszelkie procedury pozwalające na wyjaśnienie wielu kwestii. Nie mniej mieliśmy pewne trudności natury organizacyjnej, wynikające ze świeżości i szybkości procesu.

Czy Ksiądz Prałat będzie zajmował się kanonizacją Jana Pawła II?

- Tradycja Kościoła przewiduje beatyfikację, a następnie kanonizację. Nie chodzi tylko o kwestię rozwoju kultu,
ale też zaangażowania autorytetu papieskiego. Wiadomo, że kanonizacja podejmuje też kwestię nieomylności
papieskiej. Wydaje mi się, że nie ma sensu wybieganie w przyszłość i wywieranie jakiegoś nacisku. Wracając do
trudności, które pojawiały się w czasie procesu, to najwięcej z nich sprawiali mi zawsze dziennikarze i media. Chciały one nadawać pewien rytm i wyznaczać jakieś daty. Było to zupełnie niepotrzebne i nie mające nic wspólnego z głęboką troską o prawdę ewangeliczną i głębię przeżywania świętości. Proces beatyfikacyjny ma charakter teologiczny, wymiar spotkania z Bogiem przez osobę świętego. Wyznaczanie dat jest niczym innym, jak szukaniem sensacji.
Cieszmy się tym, co Pan Bóg nam daje i mówi przez świętych. Nie jest czystą formalnością to, że mamy kolejnego
świętego, patrona, doktora Kościoła. Bóg dał nam najpierw możliwość cieszenia się długim pontyfikatem Jana
Pawła II, który uczynił bardzo wiele dla tak wielu osób. Zmienił ten świat. Teraz daje nam radość cieszenia się jego beatyfikacją. Zastanówmy się więc, jaka powinna być nasza odpowiedź na to wydarzenie. Gdyż Bóg, kiedy daje nam
znaki, chce nas także sprowokować. Zastanówmy się więc, co nam to wydarzenie daje. Przeżyjmy je, a później
będziemy się zastanawiać nad dalszymi etapami procesu kanonizacyjnego. To nie dziennikarze, czy ktokolwiek z ludzi dyktuje jego rytm, ale Bóg, który ma swoje plany i zamiary. W tej perspektywie będziemy oczekiwać znaku z nieba,
cudu za przyczyną Jana Pawła II, który Kościół będzie mógł uznać i tym samym potwierdzić kanonizację. Trzeba się modlić, aby Pan Bóg dał ten znak, ale da go w chwili, którą uzna za najodpowiedniejszą dla Kościoła i świata, dla
wzrostu świętości.

Czy obok cudownego uzdrowienia, jakiego doznała siostra Marie-Simon Pierre, były brane pod uwagę inne znaki szczególnego działania Boga za wstawiennictwem Jana Pawła II?

- Nie były, chociaż są zgłoszone i znajdują się w aktach postulacji. Natomiast cud został przyjęty przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych, przebadano go zgodnie z kryteriami
procesu kanonicznego i nie rozważano innych, które miałyby tej sprawie towarzyszyć.

Zatem Ksiądz Prałat będzie się również zajmował kanonizacją Jana Pawła II?

- To będzie zależało od woli aktora sprawy, którym, jak już wcześniej wspomniałem, jest diecezja rzymska.
Mandat, który otrzymałem z rąk ówczesnego wikariusza diecezji rzymskiej, kard. Camillo Ruiniego przewiduje
prowadzenie procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego. Jednak jest to w istocie kwestia przyszłych decyzji.
Należy pamiętać, że proces kanoniczny wyniesienia na ołtarze nie kończy się z chwilą beatyfikacji, lecz trwa aż do
kanonizacji. Po beatyfikacji będzie więc moment wsłuchiwania w głos Boga skierowany do Ludu Bożego i wyczekiwania. Ufamy, że ktoś, kto po 1 maja, dniu beatyfikacji Jana Pawła II otrzyma łaskę, którą będzie można uznać jako cud, zasygnalizuje to Postulacji. Następnie sprawa zostanie kanonicznie przebadana i uznana - wtedy zgodnie w wolą papieża będzie mogła zostać podjęta kwestia kanonizacji.

Księże Prałacie, gdyby ktoś dzisiaj przyszedł i zapytał Księdza, co z dzieł Jana Pawła II warto przeczytać dla swojego pożytku duchowego i rozwoju świętości, to co by Ksiądz polecił?

- Dla mnie osobiście słowem, które szczególnie głęboko trafia, jest pierwsza encyklika Jana Pawła II - „Redemptor hominis", którą Karol Wojtyła nosił w sercu jeszcze jako metropolita krakowski i niejako jednym tchem przelał na papier i przekazał całemu Kościołowi. Wydaje mnie się, że dla zrozumienia wielu aspektów ludzkiego życia warto powracać do listu apostolskiego „Salvifici doloris", mówiącego o ludzkim cierpieniu i znaczeniu choroby.
Chciałbym zaznaczyć, że oczywiście każdy z dokumentów papieskich ma istotne znaczenie dla życia Kościoła
i każdy jest ważny. Natomiast z jego twórczości pozamagisterialnej ważna dla mnie osobiście jest książka „Dar
i tajemnica", gdzie Jan Paweł II mówi o swojej tożsamości kapłańskiej. A cóż powiedzieć o „Tryptyku Rzymskim" - poniekąd poetyckiej syntezie całej jego myśli. Jest też taki piękny tekst, który nie został dotąd nigdy opublikowany, ale pewnie niebawem ukaże się w ośrodku krakowskim, gdzie przygotowywana jest cała dokumentacja - „Dar bezinteresownej miłości". To medytacja Jana Pawła II na temat miłości i daru, który człowiek otrzymuje w drugim człowieku.

Jeśli dobrze rozumiemy, podczas procesu beatyfikacyjnego zapoznawano się nie tylko z pracami czy dziełami opublikowanymi, ale także niepublikowanymi.

- Tak, to właśnie było przedmiotem prac Komisji Historycznej, która zapoznała się z przechowywanymi w archi¬
wum dokumentami nieopublikowanymi, których jest całe mnóstwo. Często są to spisane przez słuchaczy kazania
księdza Wojtyły, wygłoszone konferencje, następnie przez niego autoryzowane, które nigdy nie ukazały się drukiem.
Brano też pod uwagę listy prywatne.

Niektórzy wątpili w szybkie zakończenie procesu wskazując choćby na kwestię nadużyć seksualnych wobec nieletnich w Kościele, czy przypadku założyciela Legionistów Chrystusa, ks. Marciala Maciela Degollado

- Proces został przeprowadzony z całym rygorem. Nie było tematów, które stanowiłyby tabu i wyłączone zostały z procesu. Wszystkie wymienione sprawy były gruntownie przebadane. Wynikiem było to, że Ojciec Święty nie miał
wątpliwości, co do podpisania dekretu o heroiczności cnót Jana Pawła II. Chyba jest to całkowicie jednoznaczne.

A jak należy traktować różne przejawy czci dla Jana Pawła II, obecność jego podobizn, czy zgłaszano jakieś przejawy tzw. „nielegalnego kultu"?

- Przed beatyfikacją nie może być kultu publicznego. Takiego zjawiska nie było i nie ma. Modlono się na całym świecie, ale czyniono to na sposób prywatny. Prywatne modlitwy
potwierdzają opinię o świętości danego kandydata na ołtarze. Natomiast biskupi, kapłani i osoby świeckie muszą mieć świadomość, że formy kultu publicznego są niedozwolone do
momentu beatyfikacji. Po beatyfikacji obrazy przedstawiające błogosławionego Jana Pawła II będą mogły być
umieszczane na ołtarzach całego świata. Historycznie pamiętamy, że różnica między błogosławionym a świętym to
zakres kultu. Możliwe to jest jednak jedynie w przypadku świętych lokalnych.
Dzisiaj, w dobie globalizacji, można mówić, że jest to rzeczywiście kult lokalny obejmujący cały świat.

Jaki był przekrój społeczny świadków w procesie beatyfikacyjnym: czy dominowali duchowni, politycy, osoby innych zawodów?

- To niezmiernie ciekawe, bo wśród świadków byli nie tylko biskupi, kardynałowie związani z Kurią Rzymską, ale
było też sporo ludzi świeckich - osoby, które kierowały państwami, politycy, ale także osoby jak najbardziej zwykłe,
które miały okazję spotkać Ojca Świętego w sytuacjach nieoficjalnych a nawet „intymnych" - takich jak choroba,
wypoczynek, jego praca w samotności.
Przekrój społeczny świadków był więc bardzo szeroki: zarówno mężczyźni jak i kobiety, świeccy, duchowni, zakonnice i zakonnicy, jak też osoby nie należącego do Kościoła katolickiego: chrześcijanie innych wyznań, a nawet osoba, która nie jest chrześcijaninem.
Do Postulacji dotarło wiele listów ze świata niechrześcijańskiego: judaizmu, hinduizmu i islamu - od osób, które mówiły o niezwykłości Jana Pawła II.
Oczywiście musimy pamiętać, że różne religie prezentują różne koncepcje świętości. Tym niemniej także ze świata niechrześcijańskiego napłynęły głosy zadowolenia z powodu beatyfikacji Jana Pawła II.

Czy w trakcie procesu beatyfikacyjnego można było dostrzec siłę modlitwy Jana Pawła II, która zmieniła świat?

- Pamiętajmy, że Jan Paweł II nie lubił, kiedy postrzegano go jako polityka.
Chociaż jego działalność miała konsekwencje społeczne dla świata przełomu XX i XXI wieku, to był on w pierwszym rzędzie Bożym człowiekiem. Był „politykiem", którego siłą była modlitwa i świętość.

Jan Paweł II będzie należał do pierw¬szych świętych trzeciego tysiąclecia. Czym może on zafascynować współczesny świat?

- „Normalnością" relacji do Boga i człowieka. Był w pełni człowiekiem, zakochanym w Bogu, odpowiadał swoim człowieczeństwem na wezwanie, jakie Bóg do niego skierował, powołując do kapłaństwa, przeżywanego według „wysokiej miary". Jego świętość to jest przeżywanie codziennego
życia według najwyższej miary, której punktem odniesienia jest Krzyż Chrystusa. On umiłował nas jako pierwszy,
a całe nasze życie jest niczym innym, jak spłacaniem „długu miłości" wobec Chrystusa, który nas umiłował. Świętość Jana Pawła II jest dla mnie normalnością, przeżywaną niezwykle wielkodusznie jako odpowiedź człowieka na miłość Boga.

Rozmawiali o. Stanisław Tasiemski OP i Krzysztof Tomasik

W: Wiadomości KAI, niedziela 20 marca 2011 r., nr 11.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz