Janusz Poniewierski: Biografia Jana Pawła II - wydarzenia kluczowe

Organizatorzy sesji poprosili mnie, bym – w ciągu 20 minut! – przedstawił kilka wydarzeń kluczowych dla pontyfikatu Jana Pawła II. Zadanie to dość karkołomne, bo mamy do czynienia z pontyfikatem długim i gęstym, pełnym czynów, słów i gestów znaczących – takich, które odmieniły oblicze Kościoła i Polski, a nawet całego świata.
Jednak – skoro zamówienie zostało złożone i przyjęte – trzeba spróbować. Z tej wielkiej biografii papieskiej wybieram zatem pięć wydarzeń, które wydają mi się najistotniejsze w kontekście świętości Jana Pawła II: wybór, zamach, międzyreligijne spotkanie w Asyżu, Jubileusz roku 2000 oraz agonię Papieża.

1. 16 X 1978. Wybór
Jest w wyborze Jana Pawła II jakaś tajemnica. Z pewnego punktu widzenia to truizm. Wiadomo, wbrew wielowiekowej tradycji wybrano cudzoziemca, mieszkańca Europy Wschodniej, któremu w przeszłości kilkakrotnie przepowiadano, że zostanie biskupem Rzymu, i który – zdaniem wielu ludzi otwartych na duchowy wymiar rzeczywistości – był do tej funkcji przygotowywany przez Opatrzność i (zwłaszcza w czasie okupacji) przez nią chroniony. W tym momencie jednak mam na myśli coś innego: wybrany bowiem zostaje człowiek, o którym niektórzy (i to jego dobrzy znajomi) powątpiewają, czy na pewno da sobie w tej roli radę. A on od pierwszego momentu ich zaskakuje, zachowując się tak, jakby papieżem był od zawsze. I czyni to z poczuciem ogromnej wolności – nie przejmując się zbytnio konwencjami ani etykietą. Bo wtedy otworzył się przed nim nowy życiowy projekt. Karol Wojtyła – po raz kolejny w swoim życiu – usłyszał głos powołania. I za nim poszedł.
16 października 1978 roku – można by rzec – umarł dla świata Karol Wojtyła, narodził się Jan Paweł II. Jak Gustaw-Konrad w „Dziadach” Adama Mickiewicza. Nastąpiła wówczas jakaś tajemnicza przemiana – i nagle wszyscy ją zobaczyli. I stanęli jak wryci.
Najpiękniejszy, moim zdaniem, jej opis zawdzięczamy Andrzejowi Kijowskiemu. Tuż po wyborze przyśniło mu się mianowicie, że ma wprowadzić nowego papieża do kościoła:
„Nawa, którą szliśmy, była ciemna, za kolumnami płonęły liczne światła. Wokół nas była cisza, tam panował gwar, a nikt nie zwracał na nas uwagi.
Przestraszyłem się. (…) I powiedziałem:
– Nie widzą nas, bo jesteśmy mali.
Odpowiedział:
– Idź powoli. Idź bardzo powoli.
Zwolniliśmy. Odmierzaliśmy teraz krok za krokiem starannie, zupełnie tym pochłonięci.
I poczułem, że w tej powolności nabieramy powagi i siły, że nas otacza majestat, że teraz wszyscy na nas czekają, że zbliżamy się do środka kolumnowego kręgu, do środka bazyliki, do światła”.
Oczywiście, to nie Wojtyła jest głównym autorem tej przemiany. Wyraźnie (właśnie w kontekście konklawe) napisze o tym w swoim ostatnim poemacie, w Tryptyku rzymskim: „Ty, który wszystko przenikasz – wskaż! On wskaże…”. Autorem jest więc Ktoś Inny, komu on się powierzył, mówiąc przed laty: Totus Tuus. I powtarzając za siostrą Faustyną: „Ufam Tobie”.
Oto największa tajemnica Karola Wojtyły: zaufanie. Zawierzenie.

2. 13 V 1981. Zamach
To papieskie zawierzenie najmocniej chyba dało o sobie znać w chwili zamachu na życie Jana Pawła II. Papież, jak wiadomo, odczytywał ów zamach przez pryzmat objawień w Fatimie, a zwłaszcza nieujawnionej wtedy jeszcze trzeciej tajemnicy, która mówiła, że modlitwa może odmienić losy świata, bo (to znane przysłowie, a nie cytat z Jana Pawła) „wprawdzie człowiek strzela, ale Pan Bóg kule nosi”.
Z tego wynika potrzeba nieustannej modlitwy o ocalenie człowieka, a także prośba – formułowana przez Ojca Świętego od początku jego pontyfikatu – o takież wsparcie dla niego samego: „Módlcie się za mnie. Pomóżcie mi, ażebym mógł wam służyć”. Czuło się w tej prośbie powagę i przekonanie, że ci, którzy się modlą (szczególnie chorzy), wspierają zmęczone ręce Papieża błagającego Boga o zmiłowanie – dla świata, dla Kościoła… On sam czuł się ich dłużnikiem.
Oto ważny rys biografii Jana Pawła II: nieustanna modlitwa jako odpowiedź na powołanie. I więcej jeszcze: gotowość na męczeństwo. Na naśladowanie Chrystusa w „cierpieniu bez winy, podjętym wyłącznie z miłości”. Takie cierpienie może odmienić oblicze świata, bo – jak pisał Karol Wojtyła w poemacie Stanisław – „słowo nie nawróciło, nawróci krew…”.
„Nie ma zła, z którego Bóg nie mógłby wyprowadzić większego dobra – mówił Jan Paweł II w rozmowie opublikowanej w książce Pamięć i tożsamość. – Nie ma cierpienia, z którego nie mógłby wyprowadzić drogi do Niego. (…) Chrystus, cierpiąc za nas wszystkich, nadał cierpieniu nowy sens, wprowadził je w nowy wymiar, w nowy porządek: w porządek miłości”. I w innym miejscu: „Cierpienie jest w świecie po to, ażeby wyzwalało miłość”.
W tym wypadku wyzwoliło ono bezwarunkowe wybaczenie. Jan Paweł II natychmiast – nie czekając na skruchę! – przebaczył niedoszłemu zabójcy (powiedział o tym ks. Dziwiszowi już w karetce), a kilka dni później – w niedzielę – powtórzył publicznie w czasie modlitwy Regina coeli: „Modlę się za brata, który mnie zranił, a któremu szczerze przebaczyłem”. Po dwóch przeszło latach (na Boże Narodzenie 1983 roku) Ojciec Święty odwiedził Mehmeta Alego Agcę w więzieniu, zaś wiele lat później, przy okazji Jubileuszu roku 2000, to właśnie na jego prośbę prezydent Włoch ułaskawił tureckiego zamachowca odbywającego karę dożywotniego więzienia i nakazał jego ekstradycję do Turcji.

3. 27 października 1986, Asyż. Światowy Dzień Modlitw o Pokój
Dla człowieka, którego twarz jest obliczem Boga, Papież – niedoszły (ale czy na pewno niedoszły?) męczennik – gotów był ponieść poważne ryzyko. Także ryzyko oskarżeń o synkretyzm.
Takie zarzuty pojawiły się po zwołaniu przezeń Światowego (i międzyreligijnego) Dnia Modlitw o Pokój w Asyżu jesienią roku 1986, mimo że Papież bardzo solidnie ów Dzień przygotował. Nie chodziło o to, mówił, „że religie mogą pojednać się ze sobą na płaszczyźnie wspólnego zaangażowania w realizację ziemskiego planu, który stałby się ważniejszy niż one same. [Dzień ten] Nie jest też ustępstwem na rzecz relatywizmu religijnego (…)”. Chodziło o pokój – poważnie w tym czasie zagrożony, co można odczytać między wierszami, śledząc ówczesną prasę i o czym nadmienia sam Papież w swym testamencie, w notatce z roku 2000: „Niech będą dzięki Bożej Opatrzności w sposób szczególny za to, że okres tzw. zimnej wojny zakończył się bez zbrojnego konfliktu nuklearnego, którego niebezpieczeństwo w minionym okresie wisiało nad światem”. Chodziło o „zachętę dla współczesnego świata, by uświadomił sobie, że istnieje inny wymiar pokoju, że obok negocjacji politycznych, kompromisów lub ekonomicznych przetargów istnieje inny sposób szerzenia pokoju. Jest nim modlitwa, która bez względu na zróżnicowanie religii wyraża związek z Potęgą Najwyższą, która znacznie przekracza granice naszych ludzkich możliwości”.
Konkretnym owocem owego Dnia Modlitwy (jednym z wielu!) był jednodniowy rozejm, treuga Dei − odpowiedź stron prowadzących wojny i działania zbrojne na papieski apel o pokój. Innym rezultatem był rozprzestrzeniający się coraz bardziej w świecie i w dialogu międzyreligijnym tzw. duch Asyżu, który sprawił, że tamta inicjatywa Jana Pawła II nie stała się czymś jednorazowym. Że znalazła naśladowców (zresztą sam Papież jeszcze dwukrotnie zapraszał do Asyżu przywódców religijnych, prosząc ich o modlitwę w intencji pokoju – po zamachu z 11 września 2001 roku i nieco wcześniej, w czasie wojny w byłej Jugosławii). Że stała się dodatkowym impulsem do dialogu międzyreligijnego.
„Tamtego wieczoru w Asyżu – wspomina kard. Stanisław Dziwisz – Papież był szczęśliwy. Pamiętam, jak powiedział do mnie: «To był naprawdę wspaniały dzień (…)»”. Tak jakby zobaczył „sposób, w jaki Bóg chciałby, żeby potoczyła się historia ludzkości”. I przekonał się, że to możliwe. Kilka lat później, przemawiając w ONZ, spróbuje po raz kolejny przekonać świat do budowania „cywilizacji godnej człowieka”: „Niech to wszystko nie wydaje się nieosiągalną ułudą. Nadeszła godzina nowej nadziei…”.
Oto istotny aspekt pontyfikatu: gotowość do ryzyka. Do pójścia na swego rodzaju „manowce” – żeby tylko ocalić człowieka. Żeby uchronić go od zagłady.

4. Jubileusz roku 2000
Kulminacyjny dla pontyfikatu Jana Pawła II rok 2000 był w nim obecny – jako perspektywa – od samego początku, to znaczy od październikowego konklawe, na którym prymas Wyszyński powiedział arcybiskupowi Wojtyle, że ma (jako papież) wprowadzić Kościół w trzecie tysiąclecie. A potem ten wątek pojawiał się ciągle – na przykład już w programowej encyklice Redemptor hominis (1979), żeby „wybuchnąć” z mocą w liście apostolskim Tertio millennio adveniente (1994).
Trzeba to dobrze zrozumieć: rok 2000 w zamyśle Papieża to nie miały być jakieś gigantyczne „urodziny”, feta polegająca na zdmuchiwaniu świeczek na torcie czy wystrzeleniu w niebo fajerwerków. Jan Paweł II, zapowiadając ów „czas święty”, sięgał do biblijnej idei jubileuszu, czyli „roku łaski od Pana”, który oznaczał między innymi odpuszczenie win, wyzwolenie niewolników i darowanie długów. Jednym słowem: uwolnienie od ciężarów i więzów. W tę tradycję wpisywał się również Papież, apelując o „redukcję, jeśli nie całkowitą likwidację, zadłużenia międzynarodowego” i zniesienie kary śmierci, co miało być zewnętrznym wyrazem tego, co wewnętrzne, czyli łaskawości samego Boga.
Wiele było w tym roku takich symboli - znaków Bożego miłosierdzia: rachunek sumienia ludzi Kościoła i publiczne wyznanie win zaciągniętych w przeszłości przez jego członków; pamięć o męczennikach z różnych Kościołów chrześcijańskich, poniekąd: „ponad podziałami”; niezwykła w swej wymowie pielgrzymka do Ziemi Świętej; wreszcie wskazująca bezpośrednio na miłosiernego Jezusa kanonizacja polskiej mistyczki siostry Faustyny Kowalskiej. A także skierowane do świata wezwanie do praktykowania „wyobraźni miłosierdzia, której przejawem będzie nie tyle i nie tylko skuteczność pomocy, ale zdolność bycia bliźnim dla cierpiącego człowieka”.
Kilka dni po zakończeniu Roku Jubileuszowego Jan Paweł II powiedział: „Po tym poznają, że mieliście Jubileusz, jeżeli będziecie się wzajemnie miłowali”. I w tych słowach zawiera się kwintesencja roku 2000.
Rok Święty skończył się w styczniu 2001, jednak jego ostatnim akordem było, moim zdaniem, zawierzenie świata Bożemu Miłosierdziu dokonane kilkanaście miesięcy później w krakowskich Łagiewnikach . „Pragnę – mówił tu Biskup Rzymu – aby orędzie o miłosiernej miłości Boga (…) dotarło do wszystkich mieszkańców Ziemi i napełniało ich serca nadzieją. Niech to przesłanie rozchodzi się z tego miejsca (…). Trzeba przekazywać światu ogień miłosierdzia”.
Niektórzy twierdzą, że Karol Wojtyła został papieżem po to przede wszystkim, żeby odkryć przez Kościołem teologię miłosierdzia. Coś w tym jest…

5. Agonia. 2 kwietnia 2005
Tym razem wyręczę się cytatem. Fragmentem tekstu włoskiego watykanisty Marca Politiego, opublikowanym w Wielki Piątek 2005 roku na łamach dziennika „La Repubblica”:
„Na ostatnim odcinku swej nadzwyczajnej podróży Wojtyła przemawia wyłącznie ciałem. Mówi, okazując cierpienie. Dodaje odwagi, obwieszczając milczącymi i wykrzywionymi ustami, że ból ma sens, że nie jest jałowy, lecz urodzajny.
Papież świadomie postanowił pić z kielicha goryczy, kropla po kropli, do ostatka. I nie kryje się z tym, nie chowa się w zakamarkach Watykanu jak pokonany władca.
Chorych papieży zawsze odsuwano od tłumów. Rządom musiała towarzyszyć aktywna obecność. Tych, których dotykała niemoc, od razu spowijał woal tajemnicy.
W przypadku Wojtyły jest inaczej. Papież, który przybył z daleka, postanowił odsłonić rany, na wzór ecce homo. Ze swojej Kalwarii, na którą wstępuje dzień za dniem z paradoksalnym spokojem, Jan Paweł II mówi światu, że nie boi się codziennego cierpienia, upokarzającej niemocy ani tego, że zaciera się jego dawny wizerunek. Jego oczy wystarczą, by zaświadczyć patrzącym na niego ludziom, że nikt nie żyje i nie umiera dla siebie. Ponieważ wewnętrzne oczyszczenie pokona słabość ciała i każdą słabość człowieka.
Wojtyła to wie. Cierpienie, które przeżywa w Wielkim Tygodniu, dramatycznie rozświetlonym jego nieobecnością, jest przykładem oczyszczenia i pokory. A równocześnie przywraca godność bezimiennym cierpieniom milionów mężczyzn i kobiet, którzy żyją w udręce choroby bez czyjegokolwiek zainteresowania, bez pomocy, bez współczucia.
Atleta wstrzymał swój bieg. Aktor zawiesił głos. Dłoń, która pisała, nie ma siły nawet utrzymać kartki. A jednak swoim wycieńczonym ciałem Jan Paweł II wciąż głosi proroctwo. Ciałem i milczeniem Karol Wojtyła pisze być może najpiękniejszą swą encyklikę” (tłum. Jarosław Mikołajewski, cyt. za: „Gazeta Wyborcza”, 25 marca 2005).
Kto wie, być może to, kim wtedy właśnie był i co zrobił Jan Paweł II, ma największą wartość dla ocalenia świata?


Źródło: KAI

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz