Łaski: Postanowiliśmy udać się na pielgrzymkę

W lutym zeszłego roku mój chłopak i ja zachorowaliśmy na grypę. I on, i ja przez kilka dni leżeliśmy w łóżku. Mój oj­ciec przynosił nam lekarstwa i dawał zastrzyki. Dzień po dniu twarz mojego taty była coraz bledsza, początkowo sądziłam, że to efekt światła w kuchni. Któregoś ranka mój tato zrobił się wręcz żółty. W szpitalu okazało się, że ma raka.


Zaczął się długi i trudny okres kuracji medycznej, cierpienia i bólu. Stan mojego taty pogarszał się. W szpitalu dochodziły do nas głosy lekarzy, że już nic nie można zrobić. Tato schudł 15 ki­logramów, ale chociaż zostały z niego tylko skóra i kości, jego charakter się nie zmienił. Mój tato jest cudowną osobą, jego wiara pomagała mu kroczyć naprzód. Nie narzekał i nie chciał abyśmy się o niego martwili. Moja rodzina przygotowywała się na najgorsze, ja jednak nie poddawałam się. Pojawiła się propo­zycja operacji, ale i ona nie dawała dużych nadziei. Tato z po­korą zgadzał się na nowe rozwiązania lekarzy. Protezę, którą mu założono, z czasem trzeba było wymienić. Któregoś ranka leka­rze poinformowali nas, że organizm taty nie toleruje nowej pro­tezy. Proteza ta była ostatnią nadzieją na przedłużenie jego ży­cia. Byliśmy rozczarowani. Był to dzień pochmurny, zimny i deszczowy, listopad 2005. W niedzielę rano wraz z moim chło­pakiem, nikomu nic nie mówiąc, o godzinie 5.00 rano, wsiadłam w Nowarze do pociągu. Postanowiliśmy udać się na pielgrzym­kę do Rzymu, do grobu Jana Pawła II i prosić Go o pomoc. Pow­róciliśmy do domu o północy.
Po kilku dniach tato odzyskał siły i przybrał na wadze. Mi­jały miesiące, dzisiaj czuje się dobrze i najważniejsze: jest ciągle wśród nas! Często modlimy się razem, my za niego, on modli się za nas. Nie wie i nigdy się nie dowie o naszej piel­grzymce.
Dziękuję Bogu, że wysłuchał próśb takiej grzesznicy, jaką ja jestem.
(Annunziata, Wiochy)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz