Nie mogę oddzielić tego, co się stało, od osoby Jana Pawła II
Chciałabym, żeby mój list potraktować jako dowód lub akt głębokiej wdzięczności dla Boga za dar, którym obdarzył mnie i mojego męża. Po pięciu latach starania się o dziecko jestem w drugim miesiącu ciąży. Przez dwa tygodnie nazywałam to cudem, ale ksiądz spowiednik powiedział mi, że jest to wola Boża. Tak czy inaczej jesteśmy naprawdę szczęśliwi.
Dla mnie szczególnie ważny jest fakt, że nie mogę oddzielić tego, co się stało od osoby Jana Pawła II, od jego wstawiennictwa za nas już po jego śmierci. W ciążę zaszłam po powrocie z pogrzebu Naszego papieża. Cały wyjazd był dla mnie podobnie, jak dla tysięcy innych pielgrzymów, wielkim duchowym przeżyciem. W pielgrzymkę pojechałam z grupą z Elbląga. Już w autokarze wiedziałam, że nic w tej podróży jak i w całym naszym życiu nie dzieje się bez powodu.
Wszystko jest wpisane w perfekcyjny plan i tak ma być. Bogu dziękowałam za księdza, który z nami jechał, za jego pogodę ducha, za to, że przez całą drogę próbował nam przybliżyć Boga i wytłumaczyć, co ma nam do powiedzenia każdego dnia. Jestem osobą wierząca, ale przyznam szczerze, że swoje praktyki chrześcijańskie ograniczałam do niedzielnej Mszy Świętej i modlitwy, ale nie codziennej. Pobyt w bazylice św. Piotra był dla mnie porażający. Wszystko, co działo się wokół mnie, było tak cudownie boskie. Przemieszanie uczucia smutku, radości, uniesienia, wdzięczności za papieża, za to, że był, pytania czy musiał odejść i jak będzie bez Niego. Oczywiście, prosiłam. Prosiłam papieża o pomoc, dziękowałam, że był praktycznie w całym moim życiu, prosiłam w bazylice, prosiłam na świętych schodach. Żałowałam, że nie byłam w Rzymie, wtedy kiedy żył - nie wiem dlaczego, po prostu zawsze wydawało mi się, że jest czas.
Nie wiem, proszę księdza, czy to, co opisuję, może się przydać. Oczywiście mam mnóstwo badań, które przeprowadziliśmy przez te pięć lat. Potwierdzają one jednak, że zarówno ja, jak i mój mąż byliśmy „zdrowi". Zdrowi, ale osobno, to znaczy, że naszym problemem była moja nadodporność śluzu szyjki macicy. Co powodowało, że zwalczałam wszystko, co próbowało się przez nią przedostać. Lekarze sugerowali nam zapłodnienie pozaustrojowe, na które się nie zdecydowaliśmy, jednak muszę się przyznać, że trzy razy spróbowaliśmy tzw. inseminacji, ale bezskutecznie.
Bez względu na to, czy to co się nam przytrafiło można nazwać cudem, dla nas jest wielkim szczęściem i dowodem wielkiej miłości Boga do ludzi, i szczerze wierzymy, że Jan Paweł II od pierwszej chwili po swojej śmierci bardzo mocno się za nami u Niego wstawia. Za to bardzo mocno dziękuję.
Lipiec 2005 (Ania)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz